sobota, 12 lipca 2014

"Nie ma nic złego w byciu przegranym, zależy tylko jak jesteś w tym dobry.."


Tak więc nareszcie zabrałam się napisanie notki o Rudolfie,mam nadzieję, że się spodoba, chociaż na pewno jest dużo bardziej nudna od samego opowiadania :) To co tutaj widzicie, to pierwsza część. Wkrótce pojawi się także kolejna, tym razem opowiadająca o przeszłości Rudiego. Dzisiejszy podkład jest trochę bardziej uniemożliwiający czytanie, bo jednak skupia na sobie dużą część uwagi, mimo to, od początku kojarzył mi się właśnie z tą częścią.


_____________________________________________________________________________
Rudolf Werklaind należał do tych osób,które przemykają cicho ulicami kiedy wschodzi słońce i wracają po zmroku. Nikt nigdy nie zdołał mu się przyjrzeć, mimo,że jego głowa była prawie zawsze uniesiona. Nikt nie zdołał wytrzymać tego lodowatego spojrzenia, którym raczyły przechodniów jego zielono-szare oczy. Czasem ktoś obejrzy się za nim, nie wierząc ,że można mieć aż tak blady kolor skóry,a  bardziej przesądny mieszkaniec zapyziałych kamienic Berlina wyszepcze jakieś anty satanistyczne hasło, na wypadek , gdyby Rudy okazał się jednak żywym trupem. Kiedy tak idzie, jego rude, wypłowiałe długie włosy opadają bezwiednie na ramiona i poruszają się w rytm deptanych przez Rudiego kroków. Dochodzi do drzwi jednego z dworców, pokroju tych z mnóstwem ćpunów i prostytutek wewnątrz peronu, gdzie po drodze zahaczają go wszyscy dilerzy, bo przecież Rudolf wygląda jakby właśnie umierał z zaćpania, jego koścista dłoń łapie za klamkę a miedziana,gruba obrączka, z nieprzyjemnym dźwiękiem obija się o urządzenie. Rudy przechodzi przez wcześniej wspomniany peron, od czasu do czasu klnąc pod nosem. Wchodzi do wagonu, o którym powinni już dawno nagrać program dokumentalny, bo to ,że jeszcze jeździ , to prawdziwy cud. Rudolf ma też wrażenie,że to jeden z tych wagonów, którym wożono Żydów do obozu, przez moment na jego twarzy pojawia się prawdziwe przerażenie i obrzydzenie. Przecież Klaus jest Żydem. Wewnątrz wagonu ustawia się w prawym kącie ,tuż pod oknem,dokładnie tak samo od lat.Jego wątłe, wychudzone ciało praktycznie wtapia się w kolor bladych, obdrapanych ścian. Lokomotywa rusza, ciało Rudego mimowolnie pochyla się wprzód, budząc przerażenie nie do końca przytomnych meneli, dogorywających pod przeciwną ścianą. W takich pociągach nikt nie trudzi się o sprawdzenie biletów i mimo wczesnej pory, kłębi się tam mnóstwo mniej lub bardziej śmierdzących typów próbujących ogrzać się po nocy spędzonej w plenerze. Rudolf zazwyczaj w takich momentach modli się aby jego długi oliwkowy płaszcz nie przesiąknął odorem panującym wewnątrz. Spogląda na swoje stopy odziane w czarne, zniszczone glany i poprawia beżowy ,gruby szalik.Potem pociąg staje w miejscu które ty, widzu z dobrego z domu, niedotkniętego wszystkimi zakazanymi rzeczami tego świata , nazwałbyś pustkowiem. Natomiast ten rudy człowiek doskonale wie gdzie iść. Wysiada, fukając pod nosem do żebrzących o papierosy i pieniądze. I znów widzimy go w drodze zajętego swoimi myślami. W którymś momencie nerwowo sięga do kieszeni i sprawdza jej zawartość. Znajduje to,co chce i mięśnie jego twarzy znów się rozluźniają i opadają w zwyczajny jej wyraz . W kieszeni magicznego,oliwkowego płaszczu Rudi nosi woreczek psich chrupek, duży nóż, jakieś drobne, i paczkę wymiętych papierosów, z których w tej chwili korzysta. Odpala jednego z nich i wkłada sobie filtr do niewielkich, wąskich ust,które jakimś cudem są zawsze ciemnoczerwone przez moment ukazując równy rządek białych zębów, nienaruszonych , mimo niełatwego życia bohatera. Palił powoli, jakby rozkoszując się wdychanym zapachem. Jego podróż kończy się wraz z ostatni wysypanym z papierosa popiołem. Rudolf znajduje się pod wielkim szarym budynkiem otoczonym rządkiem identycznych. Na górze widnieje ogromna tabliczka z napisem"budynek do rozbiórki" ale kogo to obchodzi. Ważne ,że można tam przeżyć w miarę humanitarnych warunkach.  Wchodzi do środka i przemierza korytarz aż do znalezienia mieszkania numer 5, puka drzwi i czeka , marszcząc co chwilę drobny nos i wdychając zapach ryżowej zupy dobiegającej zza nich. Po chwili zostaje zaproszony do środka  i powitany delikatnym pocałunkiem Klausa. Jego twarde oblicze, tak bardzo kontrastujące z  delikatnymi , chłopięcymi rysami zmienia się nie do poznania. W tym momencie uśmiecha się delikatnie po czym oddaje pocałunek i siada do stołu gdzie czeka na niego gorący talerz zupy.  Między czasie podrzuca kawałki suchej bułki udomowionym szczurkom czekającym pod stołem. Mężczyźni jedzą, rozmawiają, smieja się jakby zupełnie zapomnieli o otaczającej ich nędzy . Pewnie w tym momencie zastanawiasz się czemu Rudolf nie mógłby być taki przez cały czas. No cóż, żeby to zrozumieć trzeba by zagłębić się w jego tajemniczą przeszłość. Ale to może następnym razem…
_____________________________________________________________________________

Tak więc oo koniec części pierwszej.
Jutro postaram się wstawić drugą , chociaż jak to zwykle ze mną bywa, wszystko to jedna, wielka zagdaka.
 I piosenka zupełnie nie związana z niczym, ale która chodzi za mną od kilku dni;

I jeszcze myśl na najbliższą przyszłość:



"Jestem głosem z Nibylandii,
Niewinnością i marzeniem każdego człowieka,
Jestem pustą kołyską Piotrusia Pana,
Cichym latawcem na tle błękitnego nieba,
Każdym kominem, każdym nocnym widokiem,
Jestem opowieścią która odkryje prawdę o Tobie,
Każdym cennym dla Ciebie wspomnieniem."

sobota, 5 lipca 2014

"The world was on fire and no one could save me but you" - opowiadanie

Dzisiaj chcę Wam przedstawić jedno z moich opowiadań...
Postacie Rudolfa i Klausa żyją w mojej głowie od jakiś kilku miesięcy. Powstały na gruzach biografii sławnych inspirujących ludzi i myślę ,że niedługo zdołam przybliżyć ich tutaj wraz z obrazkami i oczywiście cytatami. Być może też dodam ich obrazki, jeśli tylko zdołam oddać wszystkie szczegóły ich urody na kartce.
Najpierw podkład do tekstu ;




Usiadłam pod ścianą budynku na jednej z głównych ulic Berlina ,tępo wpatrując się w oko kota siedzącego na moich kolanach. Niezwykła zielona źrenica , tymczasowo zwężona , mogła oznaczać tylko jedno -strach. Przycisnęłam wychudzone zwierzę mocno do klatki piersiowej. Byliśmy obydwoje zniszczeni , wyczerpani i zranieni. Nie mieliśmy dokąd iść , co jeść ani po co żyć. Franco spojrzał tęsknym wzrokiem na jeden z kontenerów stojących nieopodal . Gdyby był psem , pewnie zaczęła by mu w tym momencie ciec ślina. Z owego śmietnika wyskoczyło kilka typowych , zdziczałych szaraków. Koty walczyły między sobą o resztki ryby, a Franco tylko patrzył , to na nie , to na ich pożywienie , to na swoje trzy łapki. Czasem miałam wrażenie ,że jest człowiekiem zaklętym w ciele kota. Chociaż w sumie to nie , nie mógł być człowiekiem , ludzie są przecież zbyt okrutni. Po kilkunastu minutach rozmyślań wreszcie ociężale się podniosłam. Z daleka nadchodził Klaus , wraz z Rudolfem .Pierwszy z nich , wysoki , wychudzony dwudziestolatek o żydowskiej urodzie od razu rzucił się do wytulenia Franco , Rudolf natomiast jak zawsze stał nieco z boku , rudzielec rzadko się porozumiewał z kimkolwiek , wyglądał na kogoś , kto nigdy nie zaznał zrozumienia, a teraz już nawet go nie szuka. W jego zielonych oczach widać było, że noszą tajemnicę. Rudolf był typem osoby ,do której mimowolnie czujesz respekt , której nie chciałabyś zobaczyć  idąc pustą ulicą w nocy . Nie znałam go za dobrze, wiedziałam tylko, że trzyma się z Klausem , któremu , jako jedynemu , pozwalał mówić do siebie "Rudi". Wypieszczony przez Żyda kocurek przeszedł do rąk Rudolfa. Traktowaliśmy tego kota jak dziecko , jak najcenniejszy skarb, jedyne co nam pozostało , był on dla nas powodem do choćby otworzenia oczu ,jedyną istotą , która była w stanie nas pokochać ,mogliśmy nie rozmawiać ze sobą nawzajem, ale Franco był wciąż nasz, wspólny. Klaus wyjął z kieszeni chleb ze smalcem i drobno pokruszony podał kotu na dłoni. Ten szybko wsunął kanapkę i domagał się jeszcze. Tym razem to Rudolf podał mu nieco karmy dla psów , tej samej , którą przynosił mu zawsze. Nie mam pojęcia skąd ją brał , nie miał psa, nie miał pieniędzy , nic nie miał, jednak moja ciekawość nie była powodem dla którego narażałabym się na gniew rudego. Kotek jadł z apetytem a mój żołądek robił coraz większe fikołki. Nie miałbym oporów przed zjedzeniem smacznych psich kąsków. Nie miałabym oporów przed zjedzeniem niczego , co chociaż przypomina jedzenie. Opornie skierowaliśmy się do jednego z opuszczonych magazynów mieszczącego się w jednej z tych części miasta ,w której dobrze jest mieć przy sobie chociaż nóż a najlepiej broń palną. Już od przekroczenia „magicznej granicy” oddzielającej bogatą część miasta od tej „naszej” było czuć zapach stęchlizny i alkoholu. Mój żołądek po raz kolejny dał o sobie znać. Klaus bez słów podstawił mi pod nos podejrzanie wyglądającą bułkę, ale jakie to miało znaczenie, ważne ,że można było to zjeść. Kiedy weszliśmy do magazynu ,część osób już tam była. Nie lubiłam ich za bardzo. Pijani ,naćpani i niezrównoważeni ludzie nie pasowali do mojej trochę flegmatycznej , wyciszonej i zmęczonej osoby. Zbyt dużo myśli kręciło się po mojej głowie, żeby cieszyć się razem z nimi.  Odszukałam wzrokiem Franco, Klaus bawił się z nim czerwonym sznureczkiem na końcu pomieszczenia. . Wraz z jedzeniem udałam się do jedynego pustego kąta, okryłam się czymś co w przeszłości chyba było kocem, skończyłam jeść i chyba usnęłam, bo nie pamiętam co było dalej. Ostatnim co słyszałam, była czyjaś propozycja aby rozpalić ognisko na środku magazynu „będzie ciepło i jasno” mówiła ta osoba. Już miałam krzyknąć, że nie, że tu kiedyś naprawiali jakieś maszyny i auta, że gdzieś tu jest podobno stara benzyna, ale zrobiło mi się tak ciepło. Pomyślałam ,że skoro jest stara, to prawdopodobnie nie będzie się palić. Obudziły mnie krzyki i trzęsienia. Ktoś wybiegał ze mną w ramionach a wokół tańczyły płomienie. W pierwszej chwili myślałam, że to tylko jeden z moich pokręconych snów.



________________________________________________________________________________





Biegłam, a przed sobą miałam widok znikającego w płomieniach magazynu. Ktoś z tyłu wołał moje imię , ktoś inny krzyczał przerażony , ktoś szlochał. Dla mnie to nie miało najmniejszego znaczenia. Moją misją było uratowanie Franco. Dym zaczynał wdzierać się w każde miejsce w moim ciele, oczy przestawały widzieć a usta rozpaczliwie łapały tlen. Byłam w środku, w połowie drogi pomiędzy kotem a wyjściem na zewnątrz. Gdzieś z góry zaczął zalewać nas strumień wody, strażacy bezskutecznie walczyli z żywiołem. Podeszłam nieco bliżej ,mimo, że każdy krok był już teraz wyczynem. Na środku zgliszczy zamszowego fotela , leżała niewielka czarna istotka. Pogłaskałam go delikatnie i wzięłam na ręce. Na chwile chyba zapomniałam, że należy oddychać , bo wszechobecny dym i płomienie w oddali przestały mi przeszkadzać. Jego oko było zamknięte, klatka piersiowa nie unosiła się a malutkie serce nie biło. Ogień powoli odchodził w niepamięć. Z sekundy na sekundę robiło mi się coraz słabiej. Chyba już nawet nie myślałam , tylko trwałam na kolanach , na środku ruin starego magazynu tuląc zwłoki najlepszego przyjaciela , jedynego ,który mógłby mnie uratować. Czułam jak moja głowa opada coraz niżej a w ustach robi się słodko. Przez moment wydawało mi się ,że Franco otworzył oczy i przemówił ludzkim głosem , powiedział „nie bój się , tam gdzie się spotkamy , już zawsze będziemy razem, tam nie ma znaczenia ile masz łapek, ile oczu, ile blizn i skaz, tam będzie nam dobrze”. Nie wiem , czy to było prawdą ,czy to tylko głosy z zewnątrz, ludzi próbujących dobić się do środka , może sprawdzić czy jeszcze żyję. Moje powieki były tak ciężkie, że nie zostało mi nic, jak tylko je zamknąć.



___________________________________________________________________________



Rudolf tępo wpatrywał się w dziwnie wykręcone ciało nieżywej dziewczyny , przytulającej również martwego , kalekiego kota. Jego oczy były puste, bardziej zielone niż zwykle. Starał się ze wszystkich sił przypomnieć sobie choć jedną rozmowę jaką przeprowadzili w przeszłości , jednak nie pamiętał takiej sytuacji. Po jego głowie kołatało się pytanie ,jak może czuć tak ogromną więź z kimś z kim nawet nie rozmawiał. Mimo to czuł ,że znał ją bardzo dobrze. Ukląkł i wyjął z jej objęć ciało Franco. Wiedział, że służby zabiorą i pochowają w godny sposób tylko ciało człowieka. Starając się nie myśleć o narastającym obrzydzeniu względem zimnych już zwłok , wsadził je do specjalnie wcześniej przygotowanego kartonowego pudełka. Bezmyślnie sięgnął do kieszeni i wyjął z niej garść psich chrupek.”Już nigdy cię tym nie poczęstuje ”szepnął, po czym rozpłakał się jak małe dziecko i padł na kolana ,uprzednio odstawiając prowizoryczną trumnę na ziemię. Nigdy nie żałował niczego i nikogo tak bardzo jak w tej chwili żałował Franco. Był dla niego oazą niewinności , jedynym który nie oceniał jego przeszłości. Rudolf zabijał nie raz, nie widok śmierci był dla niego przerażający ,przerażającym był fakt, że oprócz Klausa już nie ma nikogo ,dla kogo mógłby żyć. Na chwilę stracił rachubę czasu ,ocknął się dopiero ,kiedy poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Ktoś ukląkł koło niego i złożył na jego miedzianych włosach delikatny pocałunek. Tylko jedna osoba byłaby do tego zdolna.

-Rudi wracajmy-cichy głos Żyda przywrócił go do rzeczywistości. Niemo kiwnął głową i wstał. Na policzkach Klausa widniały jeszcze słone kropelki ,zdradzające uczucia, jakie nim teraz targały. Mężczyźni przytulili się do siebie, splatając swoje dłonie. Nie wiadomo ,kto kogo pocieszał ani jak długo to trwało. Nie wiadomo też co stało się z rozpaczającą parą ani pudełkiem .Słońce zaczęło zachodzić ,a kiedy nastał ranek , po niedawnym zdarzeniu nie było nawet śladu. Tak cała czwórka przeminęła raz na zawsze.

 ____________________________________________________________________________
 

Tymczasem u mnie....;

Jedna z piosenek , która jest stale ze mną w ostatnich dniach ;




Obudziłam się dzisiaj wyjątkowo szczęśliwa. I to już jest sukces.
Potem zrobiłam dwie głupie rzeczy. I już nie byłam szczęśliwa.
Następnie dowiedziałam się o listach osób zakwalifikowanych do obydwu szkół do których składałam papiery, jestem na każdej z tych list i wciąż nie wiem co zrobić dalej. Teraz to już w ogóle powinnam być podłamana. Ale nie jestem.Zamiast tego cieszę się nocą i wmawiam sobie ,że dwa dni na podjęcie decyzji dotyczącej trzech lat, to przecież całkiem sporo. Ambitnie i inteligentnie , nieprawdaż?




"Kiedy pozbędziesz się przyziemnych myśli
Uwolnisz swoje życie"



 Jeśli w ogóle można ująć to co czuję odnośnie swojej przyszłości , to nikt nie zrobi tego lepiej niż on: