Czasami tak już bywa, że kiedy siedzisz sam pośród sierpniowej, zimnej nocy sam, coś zaczyna się dziać. Nie muszę mówić, Ty wiesz. Znasz uczucia, które przychodzą i odchodzą tej właśnie nocy. Są jak błysk, pojawiają się nagle i tak samo nagle znikają.
Napawaj się nimi, póki są Ci dane, bo nie często się zdarza poczuć coś tak mocno. Najpierw Twoje oczy stają się szersze i jaśnieją w nieoczekiwany, dziki sposób. Potem dreszcz przechodzi przez wszystkie kręgi szyjne, by w okolicy łopatek rozproszyć się na ręce i powędrować ku dłoniom. Żołądkiem wylatują motylki, jakby ktoś hodował je tam i nie wypuszczał od lat. I to właśnie nazywa się weną- połączenie satysfakcji z tego co robisz, poczucie szczęścia, miłości, jedności ze światem i synchronizacji z kosmosem. Wtem chwila się kończy, bowiem trwa tylko kilkanaście sekund, czasem minutę. Wszystko po to, byś za nią zatęsknił. By nie przejadła Ci się i by stała się celem samym w sobie. Ta minuta szczęścia w nocy, dla których pracujesz w nudne dnie. Bo dnie zazwyczaj są nudne, prawda? Za dnia nic nie jest wystarczająco intensywne, a przynajmniej nie dla tych, którzy zdołali zakochać się w nocy.
Ten dreszcz natchnienia powinien być inspiracją samą w sobie. Zostawić Cię pobudzonego w środku nocy i sprawić byś nie spał do rana. Jednak wszechświat nie jest Twoim sprzymierzeńcem. On jest jak kot, który chodzi własnymi ścieżkami, pozwoli Ci poczuć swoją obecność, ale nie wtedy, kiedy Ty tego oczekujesz. Tak więc musisz pracować, pogłębiać wiedzę i fascynację. Inspirować się więcej i więcej. Mieć śmiałość porównywać się z najlepszymi. Kreatywność rodzi kreatywność. I tak, można zmusić się do procesu tworzenia. To jest niczym ćwiczenia fizyczne,tylko lepsze. Na początku Ci się nie chce, w trakcie się odprężasz, a na końcu czujesz dumę. Nie możesz się bać, bo nieperfekcyjność potrafi być piękna.
Na poczatek cudo, które jeszcze jakoś na mnie wpływa. Cudowny tekst i wykonanie.
Niektórym ludziom pisana jest samotność. Nieważne jakby się
starali, przystosowywali czyrobili
cokolwiek innego- samotność będzie zawsze czuwać przy nich i czekać na moment w
którym towarzystwo rozmyje się. Tego typu naznaczenie czuje się od pierwszych
chwil wstąpienia do jakiejkolwiek grupy a wraz z latami praktyki opanowuje się
do perfekcji sztukę udawania że tak własnie ma być no i samowystarczalność.
"Każdy samotnik, choćby się zaklinał, że tak nie jest, pozostanie
samotny nie dlatego, że lubi, ale dlatego, że próbował stać się częścią
świata, ale nie mógł, bo doznawał ciągłych rozczarowań ze strony ludzi"
Kazda osoba która pojawia się w naszym zyciu jest tu na
chwilę. Czy mieliście kiedy tak że przy pierwszej rozmowie zastanawialiście się
ile dana osoba zostanie w waszym życiu ? Tydzień ? Dwa? Rok?Prawdopodobnie zostanie tak długo dopóki nie
znajdzie sobie czegoś bardziej przyciągającego, osoby, szkoły, miasta.Zazwyczaj zostają po nich mgliste
wspomnienia, wiadomości, zdjęcia.
Kiedy przyjrzysz się bliżej ludziom i ich nawyką, zauważysz
że mają oni dziwny zwyczaj dodawania do nazw osób słówka „moje” w róznej
odmianie. Moja mama, mój brat, moja dziewczyna, mój chłopak. To tak jakby
ludzie chcieli wmówić swojej podświadomości ze mogą mieć kogoś na własność.
Mogą mieć go na zawsze. Mianem „moje” zazwyczaj okreslamy rzeczy i tym samym
dajemy do zrozumienia innym ze nie mogą nam tego zabrać. To samo próbujemy
zrobić z ludżmi. To daje poczucie bezpieczeństwa. Skoro ktoś jest „mój” to
znaczy ze nie może odejść, zdradzić, oszukać.Gorzej kiedy to wyobrażenie nagle pryśnie jak bańka mydlana, bo okazuje
się , że to „moje” ma własny rozum, osobowość i pragnienia, to coś jak „Możecie
zabrać mi wolność ale nie możecie zabronić mi myśleć o wolności” Nie możemy
zaingerować w czyjś rozum. I tu się bajka kończy.
Nie wiem co się dzieje. Chyba pewne stany osiągają apogeum. Mam mdłości na myśl o wszystkim co jest
realne. Nie wiem jak to ując więcpowiem
wprost . Nie wiem po co zyje. Nie mam żadnego celu i żadnego powodu by żyć. Nie
mam ochoty na życie.Nie żeby to się
zaczęło dziś czy wczoraj, bo początek określałabym jakoś na sierpień roku
poprzedniego, ale ostatnio to jest nie do zniesienia. Czuję że jestem pod
ciągłą presją. Wiem, że to co sobie kiedyś tam ubzdurałam nie ma prawa się
spełnić i widzę jak powoli, aczkolwiek konsekwentnie próbują przypiąć mi
etykietkę do której nie pasuję, wcisnąć w życie, którego nie chcę , u boku
ludzi których również, jakkolwiek bezdusznie to nie brzmi, nie chcę. Moje
myśli nie koncentrują się na niczym konkretnym. Nie umiem się skupić. Jedyną
myślą, która chodzi mi po głowie jest pytanie ‘po co ja w ogóle żyje’ . Kiedy
uświadamiamsobie, że nie mam żadnego
powodu, że nic by się w sumie nie stało, gdybym teraz opróżniła całą domową
apteczkę, nie byłoby na to żadnej reakcji, czuję do siebie niesamowite
obrzydzenie, żal i rozczarowanie.
Co zabawne, nie mam niby na co narzekać.Może inni tak właśnie zyją? Nie namyślając się za wiele, pochłonięci
przyziemnymi sprawami, czasem przerywanymi bezsensownymi rozmowami gdzieś w Internecie.
Swoją drogą chyba jestem mistrzem takich rozmów.
Wszystko „fade to black” i nie wiem , jeśli na tym polega dorosłość to chyba
jakoś wolę nie zdążyć jej doświadczyć.
Boję się codzienności. Tak samo jak boję się monotonii. Nie
umiem pogodzić się z prawdopodobieństwem że pozostałe dni mojej egzystencji
(nie, tego życiem nazwać nie wolno) będą wyglądać tak samo. Tego, że kiedyś tam
nie będzie czego wspominać.
Żyję z przypadku. Może to jeden z powodów, że nie ma w tym
żadnego sensu. Żadnego celu.
Chciałabym bardzo na coś się przydać, a na ten moment
jedynie mam poczucie że męczę wszystkich wkoło.
"Własnie dlatego sądze,że lepiej nic nie mówić, ma się wtedy mniejszą szansę spieprzenia życia sobie i wszystkim dookoła"
To wszystko brzmi głupio, bo to typowe „problemy pierwszego
świata”. Może trzeba by zamknąć ryj i być tym „working class hero”
Nienawidzę tego , że w niczym nie jestem dobra. To okropne
uczucie, kiedy zajmujesz się chyba wszystkim czym można a koniec końców tak
naprawdę nic ci nie wychodzi. Można dostać histerii. Tak bardzo zazdroszczę
wszystkim ludziom posiadającym jakieś talenty. Ja nigdy nie byłam w niczym tak
prawdziwie dobra.
Nie wiem co ze sobą zrobić. Najlepiej zasnąc i się nie
obudzić. Niedługo minie 10 miesięcy odkąd przekroczyła próg miejsca, które znienawidziłam
od pierwszego wejrzenia. Jeszcze nigdy nie czułam takiego wstrętu do
jakiegokolwiek miejsca czy człowieka. To pewnie dlatego że tam wszystko oblane
jest obłudą, szpanerstwem i pokazywaniem, że są’ lepsi i lepsiejsi’. Wszyscy z
góry ci pokazują, że dla nich jesteś gównem i tak własnie zamierzają cie
traktować. Obrzydliwe.
Mam wrażenie, że jestem jakąś dziwną jednostką, która nie pasuje absolutnie nigdzie.
Prawdopodobnie jestem jedyną osobą, która w momencie kiedy zawiedzie sama
siebie swoją bezgraniczną beznadziejnością słucha kolęd zamiast kolejnej
smutnej ballady. Jakby to wytłumaczyć...kolędy są przytłaczające, kiedy całe
życie próbujesz wyobrazić sobie swoje życie i siebie samą jako coś ciepłego i
przyjemnego i nagle polegasz i słuchając tej ciepłej kolędy, niedoścignionego
wzoru...tak, to zdecydowanie dobry utwór do ronienia łez.
Ten rok od początku ustanowił sobie prawo do zakopywania mnie w wielkim
szambie własnej głupoty i patrzeniu jak dużo mogę jeszcze udźwignąć.
"To, co się posiada, nigdy nie zrekompensuje tego, co się utraciło. "
I naprawdę, naprawdę zdaję sobie sprawę, że jedyne co powinnam odczuwać to
wdzięczność. Że jeszcze „jakoś” jest. Tylko, kurwa, ja nie chcę żeby widmo
niespełnionych marzeń ciągnęło się za mną do końca życia i zatruwało życie mi i
wszystkim wkoło.
I takim to sposobem docieram do punktu w którym, pozbawiając mnie moich
fantazji, pozbawiono mnie jakiegokolwiek życiowego celu.
Dobra, koniec. Ten tekst nie ma sensu. To, że się nie nadaję, to tylko i wyłącznie
moja wina.
"Boli tylko wtedy, gdy pozwolisz, żeby bolało. "
"Wiem, że w nocy
nie jest tak samo jak w dzień, że wszystko wydaje się inne, że nocnych spraw
nie sposób wytłumaczyć za dnia, bo wtedy nie istnieją, i że noc może być
straszna dla ludzi samotnych, gdy już zaczęła się ich samotność".
Idę ciemną drogą
kolejnego bezimiennego miasta, kolejnej nocy, której grzechy wybaczy świt, bo
przecież każdy wie, że nocą rzeczy postrzega się inaczej.Na ulicy nie ma
nikogo, jednak mimo tego nie boję się, i nie, nie nastały lepsze czasy,i nie,
nie jestem groźną osobą, ale nie mam nic
do stracenia. Nawet bólu boję się mniej niż kiedyś.
„Sposób w jaki brzmi
Twoje serce
Ma duże znaczenie
Decyduje czy
zniesiesz ból, który wszyscy czujemy”
Nareszcie mam
poczucie spełnienia i „bycia na swoim miejscu”. Inawet poczucie totalnej nieprzydatności dla
kogokolwiek jakby zmalało. Żyję w zgodzie ze sobą. Ewentualnie z kotem. Kiedyś
był pies, ale jednak pies wymaga stabilizacji, nie będę męczyć jego
niespaczonej natury.
„Największa rzecz na świecie, to umieć należeć
do siebie.”
Gdzieś, u kogoś,
jakiegoś starego znajomego, mam dziś kąt do spania. A o tym że to moje miejsce
świadczy jedynie zdarty futerał gitary. Pamiętnik. Zbiera wszystkie moje
doświadczenia i czasem, ale tylko czasem przypomina różne sytuacje, z których
ciężko raczej być dumnym. To się chyba określało wstydem i wyrzutami sumienia.Grywam z różnymi zespołami. Zazwyczaj w
różnych podejrzanych, dla zwykłego człowieka, barach, które ja i moi znajomi
zawsze nazywaliśmy „klimatycznymi”. To takie miejsca w których czas się
zatrzymał, a nawet jeśli leci, to swoim własnym, odmiennym rytmem, odliczanym
bluesowymi ósemkami.
„Muzyka to kwestia telepatii, jeśli obok siebie stoją dwie bratnie
dusze, to wzajemnie znają swoje myśli i porozumiewają się dźwiękami”
Przez lata życia bez celu i jakby na przekór
przyjętym normom, ludziom, którzy zewsząd wyjeżdżają ci z „samorealizacją’,”rozwojem”
i całą resztą bzdur, które do mnie nie docierają w żaden sposób, nazbierało mi
się przydrożnych znajomości. Takich..no wiecie, za potrzebą. Tu jest potrzeba
noclegu, tam przewózki, pracy, jedzenia. Takie relacje, które nijak się mają do
prawdziwych przyjaźni, choć i te się zdarzały. Część osób wróciła do życia
wedle norm, część nie wytrzymała presji i skończyła złotym strzałem, jeszcze
inni pożyczyli pieniądze i ..zniknęli. Początkowo bolało mnie to bardzo, dziś,
w pełni znieczulony mogę tylko powiedzieć:
„Zabawa trwa
dopóki nikomu nic się nie stanie.. a dalej to już komedia.”
W każdym razie życie uczy, że mogę liczyć
tylko na siebie. Ale z samotnością można się zaprzyjaźnić. Czasem rozmawiamy
nawet… Pytam jak wiele czasu mi zostało, a ona pyta co zostawię po sobie. Nic
nie zostawię. Przeminę niezauważenie. To przecież proste.
"Troszkę mnie śmieszy, troszkę mnie smuci,
że sny, w których umieram są najlepszymi, jakie kiedykolwiek miałem."
To już będzie piętnaście lat jak bawię się w
życie włóczęgi. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest poznawanie ludzkich
historii. Nie boisz się stracić reputacji, czasu, czegokolwiek. A więc nie
boisz rozmawiać się z alkoholikami, narkomanami, prostytutkami i innymi
wykluczonymi, marginesami społeczeństwa. Ihistorie jakie kryją się za ich losami, nie śniły się nawet najlepszym ‘cywilizowanym’psychiatrom. Życie bez celu uczy pokory. Nie
należy oceniać kogoś tylko po efekcie końcowym, bo nie każdy miał inną opcję.
'Póki człowiek nie straci reputacji, nie
zdaje sobie sprawy, jakim była mu ona ciężarem, czym jest prawdziwa wolność.'
A tak naprawdę cholernie
boję się starości. Nie wiem co będzie, kiedy nie dam rady grać, śpiewać i łapać
kolejnych nocy. Nie wiem gdzie skończę ani jak. I tak czasem żałuję, ze nie ma
tej osoby. Tej której ufasz, pragniesz, i wiesz że możesz na nią liczyć.
‘’Ludzie uważają, że
pierwsza miłość jest piękna i nigdy nie piękniejsza niż w momencie, kiedy ta
pierwsza więź się zrywa. Słyszeliście pewnie z tysiąc piosenek country i
popowych, które tego dowodzą; jakiemuś głupcowi złamano serce. A jednak to
pierwsze złamane serce zawsze boli najbardziej, goi się najwolniej i pozostawia
najbardziej widoczną bliznę. Co w tym pięknego?’’
Pozostały tylko wspomnienia. W moich
wspomnieniach oboje mamy po 20 lat, na sobie stroje żywcem wyjęte z minionych
dekad. Wierzymy w pokój na świecie, chcemy eksperymentować, doświadczać i
kochać. Młode serca, które mimo wielu zbyt wcześnie odczutych ran, potrafią
jeszcze z dziecięcą ufnością spojrzeć w świat. Było między nami to magiczne
porozumienie, które prawdopodobnie zdarza się raz na milion lat. Ta osoba
odeszła w pewną sierpniową noc, a mi daleko było od protestu.
„Odeszła pewnego
letniego wieczoru
Bez słowa, bez
pocałunku
Bez oglądania się za siebie,
oh, za siebie
Od chwili gdy
przekroczyła granicę
Wiatr wiał mocniej
niż wczoraj”
Czasem po prostu tak
trzeba. Jeśli kogoś kochasz, chcesz dla niego jak najlepiej. Dla niej
bezpieczne, normalne, komfortowe życie, było tego lata potrzebne bardziej niż
cokolwiek innego. Nie wiem czy pisane było jej szczęście, do rodzinnego miasta
już nie wracam. Nie mam po co. Nikt mnie tam nie oczekuje.
„Ratuję
ostatni horyzont
Ale nie ma we mnie żalu
Może wrócę pewnego dnia
By żyć znów, któż to może wiedzieć”
Czasami musisz
zaakceptować to, że niektórzy ludzie mogą być tylko w Twoim sercu, a nie życiu.
Nie żałuje niczego ze swojego życia. Czasem , gdy tak siedzę na kolejnym
pomoście, kolejnego miasta, a wiedzcie ze do wszelkich mostów mam ogromny
pociąg, to nachodzą mnie nagłe refleksje. I pytanie, gorzkie pytanie, które
zawsze pojawi się w nieodpowiednim momencie sprawia że mam ochotę napić się do
nieprzytomności. Ból jest zbyt wielki. „Czy to właśnie ‘stoczenie się’ było
twoim celem?” „Czy nie szkoda tych dawnych ambicji i planów?”
"To ból serca
Nic oprócz bólu serca
Dopada Cię gdy jest
za późno
Dopada gdy czujesz
się źle "
Innym razem ktoś
zapyta kim jestem. I wtedy nie wiem co powiedzieć. Jestem tylko kolejną
zagubioną duszą czekającą na to co przyniesie jej jutro. Próbuję znaleźć swoją
wolność, czasem błądzę, innym razem wchodzę w ślepy zaułek. Koniec końców, o
swojej prawdziwej przeszłościprzydrożnym przyjaciołom nie wspominam.
‘’Kiedy mowa jest o
przeszłości, każdy pisze fikcję.’’
Tak wiem, przerywanie bez jakiegokolwiek punktu kulminacyjnego to....aż brak słów na to. W każdym razie moje ostatnie samopoczucie nie pozwala mi na skupienie nad czymkolwiek, a to, tam na górze to ewenement, który własnie udało mi się z siebie wykrzesać.
Jeśli miałabym opisać swój aktualny stan, to jedyną utworem w miarę opisującym cały ten chaos byłby :
"Troszkę mnie śmieszy, troszkę mnie smuci,
że sny, w których umieram są najlepszymi, jakie kiedykolwiek miałem.
Trudno mi jest to tobie powiedzieć, trudno jest mi to znieść
Gdy ludzie kręcą się w kółko,
To bardzo, bardzo szalony świat, szalony świat. "
Tak więc nareszcie zabrałam się napisanie notki o Rudolfie,mam nadzieję, że się spodoba, chociaż na pewno jest dużo bardziej nudna od samego opowiadania :) To co tutaj widzicie, to pierwsza część. Wkrótce pojawi się także kolejna, tym razem opowiadająca o przeszłości Rudiego. Dzisiejszy podkład jest trochę bardziej uniemożliwiający czytanie, bo jednak skupia na sobie dużą część uwagi, mimo to, od początku kojarzył mi się właśnie z tą częścią.
Rudolf Werklaind należał do tych osób,które przemykają cicho ulicami
kiedy wschodzi słońce i wracają po zmroku. Nikt nigdy nie zdołał mu się
przyjrzeć, mimo,że jego głowa była prawie zawsze uniesiona. Nikt nie zdołał
wytrzymać tego lodowatego spojrzenia, którym raczyły przechodniów jego
zielono-szare oczy. Czasem ktoś obejrzy się za nim, nie wierząc ,że można mieć
aż tak blady kolor skóry,a bardziej przesądny mieszkaniec zapyziałych
kamienic Berlina wyszepcze jakieś anty satanistyczne hasło, na wypadek , gdyby
Rudy okazał się jednak żywym trupem. Kiedy tak idzie, jego rude, wypłowiałe
długie włosy opadają bezwiednie na ramiona i poruszają się w rytm deptanych
przez Rudiego kroków. Dochodzi do drzwi jednego z dworców, pokroju tych z
mnóstwem ćpunów i prostytutek wewnątrz peronu, gdzie po drodze zahaczają go
wszyscy dilerzy, bo przecież Rudolf wygląda jakby właśnie umierał z zaćpania,
jego koścista dłoń łapie za klamkę a miedziana,gruba obrączka, z nieprzyjemnym
dźwiękiem obija się o urządzenie. Rudy przechodzi przez wcześniej wspomniany
peron, od czasu do czasu klnąc pod nosem. Wchodzi do wagonu, o którym powinni
już dawno nagrać program dokumentalny, bo to ,że jeszcze jeździ , to prawdziwy
cud. Rudolf ma też wrażenie,że to jeden z tych wagonów, którym wożono Żydów do obozu,
przez moment na jego twarzy pojawia się prawdziwe przerażenie i obrzydzenie.
Przecież Klaus jest Żydem. Wewnątrz wagonu ustawia się w prawym kącie ,tuż pod
oknem,dokładnie tak samo od lat.Jego wątłe, wychudzone ciało praktycznie wtapia
się w kolor bladych, obdrapanych ścian. Lokomotywa rusza, ciało Rudego
mimowolnie pochyla się wprzód, budząc przerażenie nie do końca przytomnych
meneli, dogorywających pod przeciwną ścianą. W takich pociągach nikt nie trudzi
się o sprawdzenie biletów i mimo wczesnej pory, kłębi się tam mnóstwo mniej lub
bardziej śmierdzących typów próbujących ogrzać się po nocy spędzonej w
plenerze. Rudolf zazwyczaj w takich momentach modli się aby jego długi oliwkowy
płaszcz nie przesiąknął odorem panującym wewnątrz. Spogląda na swoje stopy
odziane w czarne, zniszczone glany i poprawia beżowy ,gruby szalik.Potem pociąg
staje w miejscu które ty, widzu z dobrego z domu, niedotkniętego wszystkimi
zakazanymi rzeczami tego świata , nazwałbyś pustkowiem. Natomiast ten rudy
człowiek doskonale wie gdzie iść. Wysiada, fukając pod nosem do żebrzących o
papierosy i pieniądze. I znów widzimy go w drodze zajętego swoimi myślami. W
którymś momencie nerwowo sięga do kieszeni i sprawdza jej zawartość. Znajduje
to,co chce i mięśnie jego twarzy znów się rozluźniają i opadają w zwyczajny jej
wyraz . W kieszeni magicznego,oliwkowego płaszczu Rudi nosi woreczek psich
chrupek, duży nóż, jakieś drobne, i paczkę wymiętych papierosów, z których w
tej chwili korzysta. Odpala jednego z nich i wkłada sobie filtr do niewielkich,
wąskich ust,które jakimś cudem są zawsze ciemnoczerwone przez moment ukazując
równy rządek białych zębów, nienaruszonych , mimo niełatwego życia bohatera.
Palił powoli, jakby rozkoszując się wdychanym zapachem. Jego podróż kończy się
wraz z ostatni wysypanym z papierosa popiołem. Rudolf znajduje się pod wielkim
szarym budynkiem otoczonym rządkiem identycznych. Na górze widnieje ogromna
tabliczka z napisem"budynek do rozbiórki" ale kogo to obchodzi. Ważne
,że można tam przeżyć w miarę humanitarnych warunkach. Wchodzi do środka i przemierza korytarz aż do
znalezienia mieszkania numer 5, puka drzwi i czeka , marszcząc co chwilę drobny
nos i wdychając zapach ryżowej zupy dobiegającej zza nich. Po chwili zostaje
zaproszony do środkai powitany
delikatnym pocałunkiem Klausa. Jego twarde oblicze, tak bardzo kontrastujące
zdelikatnymi , chłopięcymi rysami
zmienia się nie do poznania. W tym momencie uśmiecha się delikatnie po czym oddaje
pocałunek i siada do stołu gdzie czeka na niego gorący talerz zupy.Między czasie podrzuca kawałki suchej bułki
udomowionym szczurkom czekającym pod stołem. Mężczyźni jedzą, rozmawiają,
smieja się jakby zupełnie zapomnieli o otaczającej ich nędzy . Pewnie w tym
momencie zastanawiasz się czemu Rudolf nie mógłby być taki przez cały czas. No
cóż, żeby to zrozumieć trzeba by zagłębić się w jego tajemniczą przeszłość. Ale
to może następnym razem…
Jutro postaram się wstawić drugą , chociaż jak to zwykle ze mną bywa, wszystko to jedna, wielka zagdaka.
I piosenka zupełnie nie związana z niczym, ale która chodzi za mną od kilku dni;
I jeszcze myśl na najbliższą przyszłość:
"Jestem głosem z Nibylandii,
Niewinnością i marzeniem każdego człowieka,
Jestem pustą kołyską Piotrusia Pana,
Cichym latawcem na tle błękitnego nieba,
Każdym kominem, każdym nocnym widokiem,
Jestem opowieścią która odkryje prawdę o Tobie,
Każdym cennym dla Ciebie wspomnieniem."
Dzisiaj chcę Wam przedstawić jedno z moich opowiadań...
Postacie Rudolfa i Klausa żyją w mojej głowie od jakiś kilku miesięcy. Powstały na gruzach biografii sławnych inspirujących ludzi i myślę ,że niedługo zdołam przybliżyć ich tutaj wraz z obrazkami i oczywiście cytatami. Być może też dodam ich obrazki, jeśli tylko zdołam oddać wszystkie szczegóły ich urody na kartce.
Najpierw podkład do tekstu ;
Usiadłam pod ścianą
budynku na jednej z głównych ulic Berlina ,tępo wpatrując się w oko kota
siedzącego na moich kolanach. Niezwykła zielona źrenica , tymczasowo zwężona ,
mogła oznaczać tylko jedno -strach. Przycisnęłam wychudzone zwierzę mocno do
klatki piersiowej. Byliśmy obydwoje zniszczeni , wyczerpani i zranieni. Nie
mieliśmy dokąd iść , co jeść ani po co żyć. Franco spojrzał tęsknym wzrokiem na
jeden z kontenerów stojących nieopodal . Gdyby był psem , pewnie zaczęła by mu
w tym momencie ciec ślina. Z owego śmietnika wyskoczyło kilka typowych ,
zdziczałych szaraków. Koty walczyły między sobą o resztki ryby, a Franco tylko
patrzył , to na nie , to na ich pożywienie , to na swoje trzy łapki. Czasem
miałam wrażenie ,że jest człowiekiem zaklętym w ciele kota. Chociaż w sumie to
nie , nie mógł być człowiekiem , ludzie są przecież zbyt okrutni. Po kilkunastu
minutach rozmyślań wreszcie ociężale się podniosłam. Z daleka nadchodził Klaus
, wraz z Rudolfem .Pierwszy z nich , wysoki , wychudzony dwudziestolatek o
żydowskiej urodzie od razu rzucił się do wytulenia Franco , Rudolf natomiast
jak zawsze stał nieco z boku , rudzielec rzadko się porozumiewał z kimkolwiek ,
wyglądał na kogoś , kto nigdy nie zaznał zrozumienia, a teraz już nawet go nie
szuka. W jego zielonych oczach widać było, że noszą tajemnicę. Rudolf był typem
osoby ,do której mimowolnie czujesz respekt , której nie chciałabyś zobaczyć idąc pustą ulicą w nocy . Nie znałam go za
dobrze, wiedziałam tylko, że trzyma się z Klausem , któremu , jako jedynemu ,
pozwalał mówić do siebie "Rudi". Wypieszczony przez Żyda kocurek
przeszedł do rąk Rudolfa. Traktowaliśmy tego kota jak dziecko , jak
najcenniejszy skarb, jedyne co nam pozostało , był on dla nas powodem do choćby
otworzenia oczu ,jedyną istotą , która była w stanie nas pokochać ,mogliśmy nie
rozmawiać ze sobą nawzajem, ale Franco był wciąż nasz, wspólny. Klaus wyjął z
kieszeni chleb ze smalcem i drobno pokruszony podał kotu na dłoni. Ten szybko
wsunął kanapkę i domagał się jeszcze. Tym razem to Rudolf podał mu nieco karmy
dla psów , tej samej , którą przynosił mu zawsze. Nie mam pojęcia skąd ją brał
, nie miał psa, nie miał pieniędzy , nic nie miał, jednak moja ciekawość nie była
powodem dla którego narażałabym się na gniew rudego. Kotek jadł z apetytem a
mój żołądek robił coraz większe fikołki. Nie miałbym oporów przed zjedzeniem
smacznych psich kąsków. Nie miałabym oporów przed zjedzeniem niczego , co
chociaż przypomina jedzenie. Opornie skierowaliśmy się do jednego z
opuszczonych magazynów mieszczącego się w jednej z tych części miasta ,w której
dobrze jest mieć przy sobie chociaż nóż a najlepiej broń palną. Już od
przekroczenia „magicznej granicy” oddzielającej bogatą część miasta od tej
„naszej” było czuć zapach stęchlizny i alkoholu. Mój żołądek po raz kolejny dał
o sobie znać. Klaus bez słów podstawił mi pod nos podejrzanie wyglądającą
bułkę, ale jakie to miało znaczenie, ważne ,że można było to zjeść. Kiedy
weszliśmy do magazynu ,część osób już tam była. Nie lubiłam ich za bardzo.
Pijani ,naćpani i niezrównoważeni ludzie nie pasowali do mojej trochę
flegmatycznej , wyciszonej i zmęczonej osoby. Zbyt dużo myśli kręciło się po
mojej głowie, żeby cieszyć się razem z nimi.Odszukałam wzrokiem Franco, Klaus bawił się z nim czerwonym sznureczkiem
na końcu pomieszczenia. . Wraz z jedzeniem udałam się do jedynego pustego kąta,
okryłam się czymś co w przeszłości chyba było kocem, skończyłam jeść i chyba
usnęłam, bo nie pamiętam co było dalej. Ostatnim co słyszałam, była czyjaś
propozycja aby rozpalić ognisko na środku magazynu „będzie ciepło i jasno”
mówiła ta osoba. Już miałam krzyknąć, że nie, że tu kiedyś naprawiali jakieś
maszyny i auta, że gdzieś tu jest podobno stara benzyna, ale zrobiło mi się tak
ciepło. Pomyślałam ,że skoro jest stara, to prawdopodobnie nie będzie się
palić. Obudziły mnie krzyki i trzęsienia. Ktoś wybiegał ze mną w ramionach a
wokół tańczyły płomienie. W pierwszej chwili myślałam, że to tylko jeden z
moich pokręconych snów.
Biegłam, a przed sobą
miałam widok znikającego w płomieniach magazynu. Ktoś z tyłu wołał moje imię ,
ktoś inny krzyczał przerażony , ktoś szlochał. Dla mnie to nie miało
najmniejszego znaczenia. Moją misją było uratowanie Franco. Dym zaczynał
wdzierać się w każde miejsce w moim ciele, oczy przestawały widzieć a usta
rozpaczliwie łapały tlen. Byłam w środku, w połowie drogi pomiędzy kotem a
wyjściem na zewnątrz. Gdzieś z góry zaczął zalewać nas strumień wody, strażacy
bezskutecznie walczyli z żywiołem. Podeszłam nieco bliżej ,mimo, że każdy krok
był już teraz wyczynem. Na środku zgliszczy zamszowego fotela , leżała
niewielka czarna istotka. Pogłaskałam go delikatnie i wzięłam na ręce. Na
chwile chyba zapomniałam, że należy oddychać , bo wszechobecny dym i płomienie
w oddali przestały mi przeszkadzać. Jego oko było zamknięte, klatka piersiowa
nie unosiła się a malutkie serce nie biło. Ogień powoli odchodził w niepamięć. Z
sekundy na sekundę robiło mi się coraz słabiej. Chyba już nawet nie myślałam ,
tylko trwałam na kolanach , na środku ruin starego magazynu tuląc zwłoki
najlepszego przyjaciela , jedynego ,który mógłby mnie uratować. Czułam jak moja
głowa opada coraz niżej a w ustach robi się słodko. Przez moment wydawało mi
się ,że Franco otworzył oczy i przemówił ludzkim głosem , powiedział „nie bój
się , tam gdzie się spotkamy , już zawsze będziemy razem, tam nie ma znaczenia
ile masz łapek, ile oczu, ile blizn i skaz, tam będzie nam dobrze”. Nie wiem ,
czy to było prawdą ,czy to tylko głosy z zewnątrz, ludzi próbujących dobić się
do środka , może sprawdzić czy jeszcze żyję. Moje powieki były tak ciężkie, że
nie zostało mi nic, jak tylko je zamknąć.
Rudolf tępo wpatrywał
się w dziwnie wykręcone ciało nieżywej dziewczyny , przytulającej również
martwego , kalekiego kota. Jego oczy były puste, bardziej zielone niż zwykle.
Starał się ze wszystkich sił przypomnieć sobie choć jedną rozmowę jaką
przeprowadzili w przeszłości , jednak nie pamiętał takiej sytuacji. Po jego
głowie kołatało się pytanie ,jak może czuć tak ogromną więź z kimś z kim nawet
nie rozmawiał. Mimo to czuł ,że znał ją bardzo dobrze. Ukląkł i wyjął z jej
objęć ciało Franco. Wiedział, że służby zabiorą i pochowają w godny sposób
tylko ciało człowieka. Starając się nie myśleć o narastającym obrzydzeniu
względem zimnych już zwłok , wsadził je do specjalnie wcześniej przygotowanego
kartonowego pudełka. Bezmyślnie sięgnął do kieszeni i wyjął z niej garść psich
chrupek.”Już nigdy cię tym nie poczęstuje ”szepnął, po czym rozpłakał się jak
małe dziecko i padł na kolana ,uprzednio odstawiając prowizoryczną trumnę na
ziemię. Nigdy nie żałował niczego i nikogo tak bardzo jak w tej chwili żałował
Franco. Był dla niego oazą niewinności , jedynym który nie oceniał jego
przeszłości. Rudolf zabijał nie raz, nie widok śmierci był dla niego
przerażający ,przerażającym był fakt, że oprócz Klausa już nie ma nikogo ,dla
kogo mógłby żyć. Na chwilę stracił rachubę czasu ,ocknął się dopiero ,kiedy
poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Ktoś ukląkł koło niego i złożył na jego
miedzianych włosach delikatny pocałunek. Tylko jedna osoba byłaby do tego
zdolna.
-Rudi wracajmy-cichy
głos Żyda przywrócił go do rzeczywistości. Niemo kiwnął głową i wstał. Na
policzkach Klausa widniały jeszcze słone kropelki ,zdradzające uczucia, jakie
nim teraz targały. Mężczyźni przytulili się do siebie, splatając swoje dłonie.
Nie wiadomo ,kto kogo pocieszał ani jak długo to trwało. Nie wiadomo też co
stało się z rozpaczającą parą ani pudełkiem .Słońce zaczęło zachodzić ,a kiedy
nastał ranek , po niedawnym zdarzeniu nie było nawet śladu. Tak cała czwórka
przeminęła raz na zawsze.
Jedna z piosenek , która jest stale ze mną w ostatnich dniach ;
Obudziłam się dzisiaj wyjątkowo szczęśliwa. I to już jest sukces.
Potem zrobiłam dwie głupie rzeczy. I już nie byłam szczęśliwa.
Następnie
dowiedziałam się o listach osób zakwalifikowanych do obydwu szkół do
których składałam papiery, jestem na każdej z tych list i wciąż nie wiem
co zrobić dalej. Teraz to już w ogóle powinnam być podłamana. Ale nie
jestem.Zamiast tego cieszę się nocą i wmawiam sobie ,że dwa dni na podjęcie decyzji dotyczącej trzech lat, to przecież całkiem sporo. Ambitnie i inteligentnie , nieprawdaż?
"Kiedy pozbędziesz się przyziemnych myśli
Uwolnisz swoje życie"
Jeśli w ogóle można ująć to co czuję odnośnie swojej przyszłości , to nikt nie zrobi tego lepiej niż on: