poniedziałek, 6 kwietnia 2015

'Wiesz co jest największą tragedią tego świata ? Ludzie którzy mogliby zrobić oszałamiające karierę ale rodzą się i umierają nie mając żadnego instrumentu w rękach , ludzie o odmiennych planach którzy nigdy nie zaznają zrozumienia , ludzie którzy rodzą się w nieswoich czasach ... '

Na poczatek cudo, które jeszcze jakoś na mnie wpływa. Cudowny tekst i wykonanie.



 Niektórym ludziom pisana jest samotność. Nieważne jakby się starali, przystosowywali czy  robili cokolwiek innego- samotność będzie zawsze czuwać przy nich i czekać na moment w którym towarzystwo rozmyje się. Tego typu naznaczenie czuje się od pierwszych chwil wstąpienia do jakiejkolwiek grupy a wraz z latami praktyki opanowuje się do perfekcji sztukę udawania że tak własnie ma być no i samowystarczalność.


  "Każdy samotnik, choćby się zaklinał, że tak nie jest, pozostanie samotny nie dlatego, że lubi, ale dlatego, że próbował stać się częścią świata, ale nie mógł, bo doznawał ciągłych rozczarowań ze strony ludzi"


Kazda osoba która pojawia się w naszym zyciu jest tu na chwilę. Czy mieliście kiedy tak że przy pierwszej rozmowie zastanawialiście się ile dana osoba zostanie w waszym życiu ? Tydzień ? Dwa? Rok?  Prawdopodobnie zostanie tak długo dopóki nie znajdzie sobie czegoś bardziej przyciągającego, osoby, szkoły, miasta.  Zazwyczaj zostają po nich mgliste wspomnienia, wiadomości, zdjęcia.


Kiedy przyjrzysz się bliżej ludziom i ich nawyką, zauważysz że mają oni dziwny zwyczaj dodawania do nazw osób słówka „moje” w róznej odmianie. Moja mama, mój brat, moja dziewczyna, mój chłopak. To tak jakby ludzie chcieli wmówić swojej podświadomości ze mogą mieć kogoś na własność. Mogą mieć go na zawsze. Mianem „moje” zazwyczaj okreslamy rzeczy i tym samym dajemy do zrozumienia innym ze nie mogą nam tego zabrać. To samo próbujemy zrobić z ludżmi. To daje poczucie bezpieczeństwa. Skoro ktoś jest „mój” to znaczy ze nie może odejść, zdradzić, oszukać.  Gorzej kiedy to wyobrażenie nagle pryśnie jak bańka mydlana, bo okazuje się , że to „moje” ma własny rozum, osobowość i pragnienia, to coś jak „Możecie zabrać mi wolność ale nie możecie zabronić mi myśleć o wolności” Nie możemy zaingerować w czyjś rozum. I tu się bajka kończy.

 

Nie wiem co się dzieje. Chyba pewne stany osiągają apogeum.  Mam mdłości na myśl o wszystkim co jest realne. Nie wiem jak to ując więc  powiem wprost . Nie wiem po co zyje. Nie mam żadnego celu i żadnego powodu by żyć. Nie mam ochoty na życie.  Nie żeby to się zaczęło dziś czy wczoraj, bo początek określałabym jakoś na sierpień roku poprzedniego, ale ostatnio to jest nie do zniesienia. Czuję że jestem pod ciągłą presją. Wiem, że to co sobie kiedyś tam ubzdurałam nie ma prawa się spełnić i widzę jak powoli, aczkolwiek konsekwentnie próbują przypiąć mi etykietkę do której nie pasuję, wcisnąć w życie, którego nie chcę , u boku ludzi których również, jakkolwiek bezdusznie to nie brzmi, nie chcę. Moje myśli nie koncentrują się na niczym konkretnym. Nie umiem się skupić. Jedyną myślą, która chodzi mi po głowie jest pytanie ‘po co ja w ogóle żyje’ . Kiedy uświadamiam  sobie, że nie mam żadnego powodu, że nic by się w sumie nie stało, gdybym teraz opróżniła całą domową apteczkę, nie byłoby na to żadnej reakcji, czuję do siebie niesamowite obrzydzenie, żal i rozczarowanie.


Co zabawne, nie mam niby na co narzekać.  Może inni tak właśnie zyją? Nie namyślając się za wiele, pochłonięci przyziemnymi sprawami, czasem przerywanymi bezsensownymi rozmowami gdzieś w Internecie. Swoją drogą chyba jestem mistrzem takich rozmów.



Wszystko „fade to black” i nie wiem , jeśli na tym polega dorosłość to chyba jakoś wolę nie zdążyć jej doświadczyć.
Boję się codzienności. Tak samo jak boję się monotonii. Nie umiem pogodzić się z prawdopodobieństwem że pozostałe dni mojej egzystencji (nie, tego życiem nazwać nie wolno) będą wyglądać tak samo. Tego, że kiedyś tam nie będzie czego wspominać.
Żyję z przypadku. Może to jeden z powodów, że nie ma w tym żadnego sensu. Żadnego celu.
Chciałabym bardzo na coś się przydać, a na ten moment jedynie mam poczucie że męczę wszystkich wkoło.


 "Własnie dlatego sądze,że lepiej nic nie mówić, ma się wtedy mniejszą szansę spieprzenia życia sobie i wszystkim dookoła"


To wszystko brzmi głupio, bo to typowe „problemy pierwszego świata”. Może trzeba by zamknąć ryj i być tym „working class hero”



Nienawidzę tego , że w niczym nie jestem dobra. To okropne uczucie, kiedy zajmujesz się chyba wszystkim czym można a koniec końców tak naprawdę nic ci nie wychodzi. Można dostać histerii. Tak bardzo zazdroszczę wszystkim ludziom posiadającym jakieś talenty. Ja nigdy nie byłam w niczym tak prawdziwie dobra.
Nie wiem co ze sobą zrobić. Najlepiej zasnąc i się nie obudzić. Niedługo minie 10 miesięcy odkąd przekroczyła próg miejsca, które znienawidziłam od pierwszego wejrzenia. Jeszcze nigdy nie czułam takiego wstrętu do jakiegokolwiek miejsca czy człowieka. To pewnie dlatego że tam wszystko oblane jest obłudą, szpanerstwem i pokazywaniem, że są’ lepsi i lepsiejsi’. Wszyscy z góry ci pokazują, że dla nich jesteś gównem i tak własnie zamierzają cie traktować. Obrzydliwe.

 Mam wrażenie, że jestem jakąś dziwną jednostką, która nie pasuje absolutnie nigdzie.

Prawdopodobnie jestem jedyną osobą, która w momencie kiedy zawiedzie sama siebie swoją bezgraniczną beznadziejnością słucha kolęd zamiast kolejnej smutnej ballady. Jakby to wytłumaczyć...kolędy są przytłaczające, kiedy całe życie próbujesz wyobrazić sobie swoje życie i siebie samą jako coś ciepłego i przyjemnego i nagle polegasz i słuchając tej ciepłej kolędy, niedoścignionego wzoru...tak, to zdecydowanie dobry utwór do ronienia  łez.



Ten rok od początku ustanowił sobie prawo do zakopywania mnie w wielkim szambie własnej głupoty i patrzeniu jak dużo mogę jeszcze udźwignąć.

"To, co się po­siada, nig­dy nie zre­kom­pensu­je te­go, co się utraciło. "

I naprawdę, naprawdę zdaję sobie sprawę, że jedyne co powinnam odczuwać to wdzięczność. Że jeszcze „jakoś” jest. Tylko, kurwa, ja nie chcę żeby widmo niespełnionych marzeń ciągnęło się za mną do końca życia i zatruwało życie mi i wszystkim wkoło.

I takim to sposobem docieram do punktu w którym, pozbawiając mnie moich fantazji, pozbawiono mnie jakiegokolwiek życiowego celu.
Dobra, koniec. Ten tekst nie ma sensu. To, że się nie nadaję, to tylko i wyłącznie moja wina.


"Bo­li tyl­ko wte­dy, gdy poz­wo­lisz, żeby bolało. "







1 komentarz:

  1. Hej kiedys czytałaś moje opowiadanie i fajnie by było znów Cię tam zobaczyć :) Zapraszam!

    http://watch-over-you-i-love-you.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń