Tak więc nareszcie zabrałam się napisanie notki o Rudolfie,mam nadzieję, że się spodoba, chociaż na pewno jest dużo bardziej nudna od samego opowiadania :) To co tutaj widzicie, to pierwsza część. Wkrótce pojawi się także kolejna, tym razem opowiadająca o przeszłości Rudiego. Dzisiejszy podkład jest trochę bardziej uniemożliwiający czytanie, bo jednak skupia na sobie dużą część uwagi, mimo to, od początku kojarzył mi się właśnie z tą częścią.
_____________________________________________________________________________
Rudolf Werklaind należał do tych osób,które przemykają cicho ulicami
kiedy wschodzi słońce i wracają po zmroku. Nikt nigdy nie zdołał mu się
przyjrzeć, mimo,że jego głowa była prawie zawsze uniesiona. Nikt nie zdołał
wytrzymać tego lodowatego spojrzenia, którym raczyły przechodniów jego
zielono-szare oczy. Czasem ktoś obejrzy się za nim, nie wierząc ,że można mieć
aż tak blady kolor skóry,a bardziej przesądny mieszkaniec zapyziałych
kamienic Berlina wyszepcze jakieś anty satanistyczne hasło, na wypadek , gdyby
Rudy okazał się jednak żywym trupem. Kiedy tak idzie, jego rude, wypłowiałe
długie włosy opadają bezwiednie na ramiona i poruszają się w rytm deptanych
przez Rudiego kroków. Dochodzi do drzwi jednego z dworców, pokroju tych z
mnóstwem ćpunów i prostytutek wewnątrz peronu, gdzie po drodze zahaczają go
wszyscy dilerzy, bo przecież Rudolf wygląda jakby właśnie umierał z zaćpania,
jego koścista dłoń łapie za klamkę a miedziana,gruba obrączka, z nieprzyjemnym
dźwiękiem obija się o urządzenie. Rudy przechodzi przez wcześniej wspomniany
peron, od czasu do czasu klnąc pod nosem. Wchodzi do wagonu, o którym powinni
już dawno nagrać program dokumentalny, bo to ,że jeszcze jeździ , to prawdziwy
cud. Rudolf ma też wrażenie,że to jeden z tych wagonów, którym wożono Żydów do obozu,
przez moment na jego twarzy pojawia się prawdziwe przerażenie i obrzydzenie.
Przecież Klaus jest Żydem. Wewnątrz wagonu ustawia się w prawym kącie ,tuż pod
oknem,dokładnie tak samo od lat.Jego wątłe, wychudzone ciało praktycznie wtapia
się w kolor bladych, obdrapanych ścian. Lokomotywa rusza, ciało Rudego
mimowolnie pochyla się wprzód, budząc przerażenie nie do końca przytomnych
meneli, dogorywających pod przeciwną ścianą. W takich pociągach nikt nie trudzi
się o sprawdzenie biletów i mimo wczesnej pory, kłębi się tam mnóstwo mniej lub
bardziej śmierdzących typów próbujących ogrzać się po nocy spędzonej w
plenerze. Rudolf zazwyczaj w takich momentach modli się aby jego długi oliwkowy
płaszcz nie przesiąknął odorem panującym wewnątrz. Spogląda na swoje stopy
odziane w czarne, zniszczone glany i poprawia beżowy ,gruby szalik.Potem pociąg
staje w miejscu które ty, widzu z dobrego z domu, niedotkniętego wszystkimi
zakazanymi rzeczami tego świata , nazwałbyś pustkowiem. Natomiast ten rudy
człowiek doskonale wie gdzie iść. Wysiada, fukając pod nosem do żebrzących o
papierosy i pieniądze. I znów widzimy go w drodze zajętego swoimi myślami. W
którymś momencie nerwowo sięga do kieszeni i sprawdza jej zawartość. Znajduje
to,co chce i mięśnie jego twarzy znów się rozluźniają i opadają w zwyczajny jej
wyraz . W kieszeni magicznego,oliwkowego płaszczu Rudi nosi woreczek psich
chrupek, duży nóż, jakieś drobne, i paczkę wymiętych papierosów, z których w
tej chwili korzysta. Odpala jednego z nich i wkłada sobie filtr do niewielkich,
wąskich ust,które jakimś cudem są zawsze ciemnoczerwone przez moment ukazując
równy rządek białych zębów, nienaruszonych , mimo niełatwego życia bohatera.
Palił powoli, jakby rozkoszując się wdychanym zapachem. Jego podróż kończy się
wraz z ostatni wysypanym z papierosa popiołem. Rudolf znajduje się pod wielkim
szarym budynkiem otoczonym rządkiem identycznych. Na górze widnieje ogromna
tabliczka z napisem"budynek do rozbiórki" ale kogo to obchodzi. Ważne
,że można tam przeżyć w miarę humanitarnych warunkach. Wchodzi do środka i przemierza korytarz aż do
znalezienia mieszkania numer 5, puka drzwi i czeka , marszcząc co chwilę drobny
nos i wdychając zapach ryżowej zupy dobiegającej zza nich. Po chwili zostaje
zaproszony do środka i powitany
delikatnym pocałunkiem Klausa. Jego twarde oblicze, tak bardzo kontrastujące
z delikatnymi , chłopięcymi rysami
zmienia się nie do poznania. W tym momencie uśmiecha się delikatnie po czym oddaje
pocałunek i siada do stołu gdzie czeka na niego gorący talerz zupy. Między czasie podrzuca kawałki suchej bułki
udomowionym szczurkom czekającym pod stołem. Mężczyźni jedzą, rozmawiają,
smieja się jakby zupełnie zapomnieli o otaczającej ich nędzy . Pewnie w tym
momencie zastanawiasz się czemu Rudolf nie mógłby być taki przez cały czas. No
cóż, żeby to zrozumieć trzeba by zagłębić się w jego tajemniczą przeszłość. Ale
to może następnym razem…
_____________________________________________________________________________
Tak więc oo koniec części pierwszej.
Jutro postaram się wstawić drugą , chociaż jak to zwykle ze mną bywa, wszystko to jedna, wielka zagdaka.
I piosenka zupełnie nie związana z niczym, ale która chodzi za mną od kilku dni;
I jeszcze myśl na najbliższą przyszłość:
"Jestem głosem z Nibylandii,
Niewinnością i marzeniem każdego człowieka,
Jestem pustą kołyską Piotrusia Pana,
Cichym latawcem na tle błękitnego nieba,
Każdym kominem, każdym nocnym widokiem,
Jestem opowieścią która odkryje prawdę o Tobie,
Każdym cennym dla Ciebie wspomnieniem."
Niewinnością i marzeniem każdego człowieka,
Jestem pustą kołyską Piotrusia Pana,
Cichym latawcem na tle błękitnego nieba,
Każdym kominem, każdym nocnym widokiem,
Jestem opowieścią która odkryje prawdę o Tobie,
Każdym cennym dla Ciebie wspomnieniem."
Fajny rozdział!! Będę tu częściej!!
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że Ty zawitałaś na moim blogu, ślicznie dziękuję :* I zapraszam, bo dodałam rozdział...
http://watch-over-you-i-love-you.blogspot.com/2014/07/rozdzia-16.html
Mimo to, czytałam z piosenką w tle ;D
OdpowiedzUsuń''...czarne, zniszczone glany''!!!!!!!! <3 też mam zniszczone glany :D dziurawe, pozdzierane, prawie blacha prześwituje... i ciągle w nich chodzę, bo to są MOJE GLANY i będę w nich chodzić, dopóki nie staną się niezdatne do użytku (moje poprzednie glany, pierwsze, jakie miałam, mają tak wygiętą blachę, że nie da się w nich chodzić. Mój tata chciał je wyrzucić, ale udało mi się go przekonać, żeby tego nie robił, i teraz stoją w piwnicy. Zabiorę je ze sobą, gdy będę dorosła i się wyprowadzę. Glanów nigdy nie wyrzucam.)
Świetne, uwielbiam takie opowiadania. Dawaj szybciej o jego przeszłości!
Pozdrawiam i zapraszam do mnie, kathi-veill.blogspot.com
Kathi Veill
Po ponad dwóch miesiącach udało mi się ogarnąć i conieco napisać :) więc jeśli nadal jestes zainteresowana, to zapraszam! :)
OdpowiedzUsuńNieubłagalnie dogoniły mnie studia także na wykładach bede czytać i komentować :) Ale na razie zapraszam do siebie :*
OdpowiedzUsuń